piątek, 26 czerwca 2015

Marion Zimmer Bradley „Mgły Avalonu”




Łzy sprawiają, że kobiety są bardziej realne, bardziej bezbronne; kobiety, które nigdy nie płaczą, przerażają mnie, bo wiem, że są silniejsze ode mnie i zawsze się trochę boję tego, co zrobią.
M. Z. Bradley „Mgły Avalonu”


Avalon! Celtycki raj, kraina zmarłych, Ziemia Kobiet, Wyspa Jabłoni. Miejsce gdzie wiecznie trwa wiosna, panuje nienaruszalny pokój, choroby nie mają dostępu, a ziemia jest tak urodzajna, że sama dostarcza wszystkich potrzebnych dóbr. Tak opisywana w legendach jest ta mityczna kraina, którą w swej powieści postanowiła wykorzystać Marion Zimmer Bradley.



Średniowieczna Anglia, król Artur, Lancelot, Ginewra czy Merlin. Wszyscy ich znamy! Historii o nich mamy przecież na pęczki. I pomyśleć by można, że Mgły Avalonu to kolejny odgrzewany kotlet, kolejny retelling bez pomysłu na oryginalną fabułę. I otóż nic bardziej mylnego! Nie bez powodu Andrzej Sapkowski nazwał ową książkę jednym z najważniejszych arcydzieł fantasy.

To co wyróżnią ta książkę na tle innych sobie podobnych jest prezentacja legendy z punktu widzenia zmarginalizowanych jak dotąd kobiet. Dostajemy walkę ze stereotypem „słabej płci”, gdzie to w średniowieczu kobieta gotowała strawę, rozpalała w izbie, cerowała gacie i nie miała prawa zabrać głosu gdy rozmawiali mężczyźni. Oto świat, w którym kobiety biorą udział w życiu publicznym, próbują stać się niezależne i same decydować o swoim losie, co różnie im się udaje. One doprowadziły Artura do władzy, ale też to one spowodowały jego upadek. A więc jak widać ich rola wcale nie jest bagatelna.

Narratorką tej powieści jest niejaka Morgiana la Fay, przyrodniej siostra Artura, Pani Jeziora, kapłanka Avalonu. W wielu alternatywnych wersjach sagi arturiańskiej przedstawiana jako „ta zła”, zawsze i wszędzie jako bohaterka negatywna. Czy aby na pewno? To prawda, że nie zawsze jej czyny i motywacje były szlachetne, ale ostateczną ocenę jej postaci pozostawiam czytelnikom. Czarodziejka opowiada nam dzieje swojego życia, pobytu w Avalonie czy na dworze arturiańskim. I choć historia Morgiany, mimo, że jest na pierwszym planie, nie jest jedyną jaką przedstawia autorka. Wielorakość wątków oraz postaci z jakimi przychodzi nam się zmierzyć jest naprawdę ogromna. Warto wspomnieć również o sprawach sercowcy. Przyjdzie nam zmierzyć się mnogimi i rozmaitymi wątkami miłosnymi, zakazanymi romansami, scenami erotycznymi, a nawet nie zabrakło trójkątów.
Kluczowym wątkiem jest również konflikt religijny pomiędzy starą wiarą, a religią chrześcijańską. Konflikt pomiędzy Wielką Matką, a męskim Bogiem, który niestety przegrywa bogini. Mimo to kapłanki podejmują rozpaczliwą walkę na rzecz swojej wiary, chcąc przywrócić kult kobiety-bogini i nie pozwolić mężczyzną do końca zdominować świata.

Nie jest to na pewno książka lekka (dosłownie jak i w przenośni). Nie da się o niej tak po prostu zapomnieć zaraz po przeczytaniu. Skłania ona do głębszych refleksji nad życiem, nad tym co jest w nim ważne. Porusza naprawdę dużo kwestii, ale według mnie najważniejszą z nich jest przemijanie. Nie chodzi tylko o życie, ale o uczucia, kulturę, religię… o świat.

Podsumowanie
Autor: Marion Zimmer Bradley

Tytuł oryginału: The Mists of Avalon
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 1352

Dla kogo? Cóż… Jest to przede wszystkim opowieść o kobietach. Napisana przez kobietę, z myślą o kobietach i w kobiecy sposób. Dużo miejsca poświęca się tu uczuciom, przemyśleniom, relacjom z innymi ludźmi. Absolutnie nie znaczy to, że mężczyzna nie może jej przeczytać. Ale jeśli liczy na opisy krwawych bitew to srogo się rozczaruje. Zamiast tego spędzi czas, obserwując codzienne życie przeplatane przez sieć spisków i intryg. Wydaje mi się, że każdy, nawet wymagający czytelnik, znajdzie w niej coś dla siebie, miejsce na śmiech i na łzy. A dla fanów średniowiecznych legend o królu Arturze będzie to prawdziwa uczta!

Coś ode mnie: Czytałem już naprawdę bardzo dużo historii o dziejach króla Artura i spółki, ale chyba żadna historia nie wciągnęła mnie i nie urzekła tak jak ta. Mimo wielkich gabarytów (1352 strony, chyba do tej pory nie czytałem nic grubszego!) książkę dosłownie się pochłania. Taka objętość zawsze zastanawia czytelnika czy aby autor nie będzie nas przynudzał naciąganą fabułą, długimi opisami i innymi bzdetami chcąc się popisać swoim „kunsztem” literackim. Ale w tej powieści tego nie znajdziemy! Wiadomo, że w każdej książce znajdują się słabsze momenty i tu pewnie też ktoś znajdzie swoje, ale całościowo książka jest świetna, znakomita! Mogę ją polecić z czystym sumieniem. Należy tylko uważać na wadliwe wydania, którym brakuje kilkudziesięciu stron ;) 

Treść: 10/10
Styl: 9/10
Okładka: 7/10

Moja ocena: 10/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, wszystkie czytam i zawsze na nie odpowiadam. Dziękuję za Wasze słowa!